Wobec dyni miałam mieszane uczucia. To właściwie pierwszy sezon w którym w ogóle zachciało mi się po nią sięgnąć. Nigdy specjalnie mi jej nie brakowało, nie potrafię przywołać nawet jednej potrawy z dynią, która przewinęłaby się przez nasz rodzinny stół. Ba, po spróbowaniu darowanej zupy kategorycznie stwierdziłam, że dynia absolutnie wstępu do mojej kuchni nie ma i mieć nie będzie. Ale wiecie, presja otoczenia… ;) Tak naprawdę zaintrygował mnie rokroczny wysyp przepisów, który świadczył albo o zbiorowej halucynacji że to coś może faktycznie być jadalne, albo o tym, że jednak warto spróbować się przełamać i coś upichcić. A że niejadków najłatwiej przekupić słodyczami, stanęło na opcji deserowej.
Totalny brak doświadczenia w dyniowej systematyce poskutkował rozpaczliwym przebieraniem w marketowych koszach między patisonami, kabaczkami, dyniami ozdobnymi i Bóg wie czym jeszcze. Chyba wszystkim, co z wyglądu nie przypominało tego, z czym dynie by mi się kojarzyły (tak, przyznaję się, lampion z buźką ;)). Parę takich nabytków zdobi właśnie parapet (a co!) i w formie cyfrowej skrzynki znajomych, do których zdesperowana zwracałam się po pomoc w kwestii „czy to da się zjeść?”. Egzemplarz idealny znalazł się po dwóch dniach podczas przypadkowej wizyty w sklepiku osiedlowym – klasyczny przykład tego, że najciemniej jest pod latarnią. Przepis miałam już przygotowany, pozostało brać się do roboty :)
A zatem zapraszam dziś na pyszne babeczki dyniowe o wilgotnym, sycącym cieście z wyraźną nutą aromatycznych przypraw korzennych, udekorowane kremowo-maślaną masą o oryginalnym, znanym z Red Velvet Doroty smaku. Przepis na ciasto pochodzi od Tartelette, a efekt poskutkował zlikwidowaniem u mnie jednostki chorobowej zwanej dyniofobią :)
Uprzedzam zawczasu: będziemy potrzebować purée z dyni. Aby je przygotować, należy usunąć ze środka pestki i włókna tak, aby pozostał sam miąższ. Dynię można podzielić na mniejsze kawałki, ułożyć na folii aluminiowej skórą do góry i piec do miękkości w 200°C przez 40-60 minut (w zależności od wielkości kawałków). Upieczony miąższ bardzo łatwo oddzielić od skórki łyżką, trzeba go jeszcze odsączyć z wody i zmiksować na gładko blenderem. Gotowe purée można przechowywać w lodówce do tygodnia lub zamrozić.
Ciasto na 15 babeczek:
(piekłam je w niższych niż zwykle papilotkach)
✔ 85g miękkiego masła
✔ 175g cukru
✔ 2 jajka
✔ 215g purée z dyni
✔ 100ml mleka
✔ 140g mąki pszennej
✔ 1/2 łyżeczki cynamonu
✔ 1/4 łyżeczki imbiru
✔ szczypta gałki muszkatołowej
✔ 1 łyżeczka proszku do pieczenia
✔ 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
✔ 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
✔ szczypta soli
Przygotowujemy trzy miseczki. W największej z nich ucieramy masło z cukrem na gładką masę. Dodajemy po jednym jajku, po każdym miksując do połączenia składników. Do purée dolewamy mleko, dodajemy ekstrakt z wanilii. W osobnej misce mieszamy wszystkie pozostałe sypkie produkty – mąkę, przyprawy, proszek do pieczenia oraz sodę. Do maślanej masy dodajemy naprzemiennie małe porcje mieszanki dyni z mlekiem oraz suchych składników, miksujemy do uzyskania jednolitej konsystencji.
Papilotki napełniamy masą do około 2/3 ich wysokości. Pieczemy w 175°C przez 20-30 minut. Babeczki z wierzchu pozostaną nieco lepkie i wilgotne, nie oceniajmy ich gotowości na oko, ale metodą suchego patyczka. Upieczone należy od razu wyjąć z piekarnika i zostawić do całkowitego ostudzenia przed przystąpieniem do dalszej pracy.
Krem:
✔ 300g serka Philadelphia
✔ 100g miękkiego masła
✔ 200g cukru pudru
✔ 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
✔ drobinki cukru kandyz do posypania
Wszystkie składniki miksujemy na gładką masę, przekładamy do rękawa cukierniczego i pozostawiamy na jakiś czas do schłodzenia w lodówce. Udekorowane kremem babeczki posypujemy drobinkami kruszonego cukru typu kandyz. Zajadamy, chrupiemy, chwalimy dynię :)
Smacznego!
Kochana, Twoj blog jest absolutnie cudny i smakowity. Az chce biec do kuchni w tej chwili.
Z powyzszego przepisu oczarowala mnie piekna, szara filizanka. Zdradz prosze czy moge ja jeszcze gdzies kupic?
Dziekuje i pozdrawiam
Pięknie dziękuję za miłe słowa :D
Szara filiżanka, a właściwie miseczka bo wcale nie jest taka mała, pochodzi ze sklepiku Flo (chyba teraz nazwa jest inna, ale głowy nie dam). Były też takie białe, za jakieś – żebym nie skłamała – 17zł? Ale niestety kupowałam je już dawno, 1,5 roku temu. Kiedyś były też w akcji na Westwing, ale dużo droższe. Wydaje mi się, że widziałam kiedyś bardzo podobne w którymś ze sklepów internetowych z gadżetami w skandynawskich/shabby chic klimatach :)
Wyglądają po prostu cudownie :) Ja dynię lubię, a do takich babeczek to wcale nie trzeba mnie namawiać :)
piękne zdjęcia, dziękujemy za dodanie jednego z nich i serdecznie zapraszamy do wzięcia udziału w konkursie na zdjęcie miesiąca! :) http://wykrywacz-smaku.pl/konkursy
Zbyt piękne żeby je jeść:)
Babeczki bardzo kuszące;)
ale apetyczne zdjęcia
nie mogę się napatrzeć na Twoje zdjęcia :)
Dziękuję :)
Droga Ago, ach pod jakim wrażeniem jestem twych pięknych zdjęć. Ale, ale… chciałam Ci podziękować za nieświadome utwierdzenie mnie w pewnej kulinarnej oczywistości, nie do końca oczywistej dla mnie do wczoraj i nawet dziś… Cream cheese używany do wielu kremów ciastowych i babeczkowych to chyba (na pewno) MUSI być serek Philadelphia. Ponieważ niegdysiejszy, i wcozrajszy eksperyment z kremem okazał się u mnie KATASTROFĄ. Użyłam dokładnie tych samych proporcji masła, cukru, serka… jednak serek był inny. Niby dobrej jakości, niby smaczny i zważył krem dokumentnie. Tak więc hip-hip i hurra już wiem – nigdy nic innego jak Philadelphia i krem będzie piękny jak u Ciebie. Miłego dnia!
O rany, cieszę się bardzo że pomogłam w wyjaśnieniu tajemnicy cream cheese’a! Oby już Ci się nigdy nic nie zważyło :) Ja się uzależniłam od tego smaku, mogłyby te serki być ciut tańsze, pfff. Miłego!
pyszny pomysł i śliczne zdjęcia:)
Nie wiem jak smakują, bo ja się jeszcze na dynię nie skusiłam, ale jeśli tak samo wspaniale jak wyglądają – to muszą być przepyszne ;)
ja się napatrzec na Twoje zdjęcia nie mogę…. cudne….
Dziękuję :)))
Cudne zdjęcia. Babeczki prezentują się rewelacyjnie :)
Szczerze przyznam, że ja swoje 1sze spotkanie miałam rok temu, więc też jakoś żyć bez dyni się udało.. ;) I zupa zrobiona przeze mnie jakoś nie powaliła na kolana, ale za to konfitura – cud, miód malina! ;)
A twoje babeczki wyglądają przepięknie, aż chce się jedną ukraść.. ;) może się jednak podzielisz?
Ja się zawsze chętnie dzielę, łap! :D Do zupy się przymierzam, ale prędzej mnie makarony wszelkiej maści kuszą… :)
Babeczki wyglądają cudownie. Dyniowych nie miałam jeszcze okazji próbować, lecz Twoje zachęcają bardzo skutecznie:)
Mmm wyglądają cudownie, a że mnie uraczono dwudziestokilową dynią to zrobię:P
O-mój-Boże, ilu? :D Powodzenia!